Głupia sprawa, ale do tej pory zwlekałam z opublikowaniem notatki z ubiegłorocznych urodzin CaliVity, które spędziliśmy na Węgrzech. Wtedy moczyliśmy się w ciepłych źródłach Egerszalok, a celem naszych wycieczek były urokliwe miasteczka Eger i Tokaj. Takie świętowanie bardzo nam się spodobało. Stąd tegoroczny Sztokholm.
Dlaczego jednak mimo że nagranie zostało przygotowane zaraz po powrocie, do tej pory na blogu nie zostawiłam żadnego śladu?
Podczas uroczystej jubileuszowej kolacji, od firmowej koleżanki (nie z mojej grupy) z okazji imienin otrzymałam zaskakujący, wyjątkowy prezent. List. Został napisany pół roku wcześniej, w lutym, zaraz po powrocie z naszego wiedeńskiego balu. Na właściwy moment czekał do 5. września. Wręczając mi go, zastrzegła: dostaniesz, pod warunkiem, że opublikujesz na stronie i na niej mi na niego odpowiesz. Obiecałam, a jakże!
Opublikować – sprawa dość prosta. Ustosunkowanie się do treści, już nie tak oczywiste. Ciągle jakoś trudno było do tego przysiąść. Czas jednak pędzi jak szalony. Mam wrażenie, że jeśli jeszcze chwilę poczekam, przyjdzie kolejny jubileusz, a może jeszcze następny. Postanowiłam więc w końcu list zgodnie z obietnicą na stronie zamieścić, a w wolniejszej chwili, na niego odpowiedzieć. Miałam nadzieję na przynajmniej połowiczne załatwienie sprawy.
Kiedy już byłam cała szczęśliwa, że coś w tej kwestii drgnęło, okazało się, że niestety w czerwonej kopercie, która spokojnie leży od roku na moim biurku, jest kartka z życzeniami. List jest w drugiej widocznej na zdjęciu, czyli zielonej. Niestety nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Przetrzebiłam kilka szuflad, półek, szafek i …nic. Na razie muszę odpuścić. Mam nadzieję, że za kilka dni sama wpadnie w ręce. Wtedy będę mogła wreszcie spełnić obietnicę, dzięki czemu uwolnię się od zalegającego na sercu wyjątkowo niewygodnego kamienia. Ty też nie znosisz nie dotrzymywać słowa?
PS
Nie czekając jednak aż zguba się odnajdzie, wrzucam przynajmniej garść zdjęć i nagranie z wyjazdu.