Z Grecji wróciliśmy wczoraj wieczorem. Normalnie, powinnam być cała podekscytowana i napisać już na ten temat co nieco. Niestety, to, w jaki sposób powitały nas Ateny, całkiem normalne nie było. Stąd pewnie towarzyszące mi jeszcze przez dużą część dzisiejszego dnia spore rozkojarzenie, na które musiałam zaaplikować sobie odpowiednią dawkę popołudniowej drzemki. Na szczęście, sen to świetny sposób na przynajmniej częściowy „reset.”
Opisywanie przygody, która nas spotkała, wolałabym pominąć bo przyjemna nie była. Na pewno jednak pozwala na wysnucie wniosków, które można przełożyć na grunt naszej, mojej i Twojej działalności. Ponieważ czeka mnie jeszcze dużo pracy nad przygotowaniem zbliżającego się ogromnymi krokami sobotniego warsztatu, dosłownie tylko kilka słów na ten temat.
Jak wiadomo, wielkie aglomeracje miejskie stwarzają wiele możliwości przetrwania tym, którzy ciężką pracą specjalnie parać się nie chcą. Wiadomo również, że ich łupem często padają dopiero co przybyli do miasta turyści. Z dużymi bagażami, jeszcze tacy nie ogarnięci, rozglądający się co, gdzie i jak. Tym razem, padło na jedno z nas, a dokładnie na moją połówkę. Jako, że zasoby potwierdzające moją tożsamość również były w posiadaniu mojego Męża, poniesione straty (nie tylko finansowe) dotknęły nas obojga.
Od samego rana w piątek, zamiast oglądać najpiękniejsze zakątki stolicy Hellady, trzeba było rozpocząć załatwianie wszystkich koniecznych i absolutnie niezbędnych formalności. Jako, że krajem docelowym w drodze powrotnej nie była dla nas Polska, a Niemcy, nie mogło być mowy o wejściu na pokład samolotu bez tymczasowego paszportu. Kawał dnia spędziliśmy więc w konsulacie. Ponieważ po złożeniu wszystkich wniosków i deklaracji, nasza rola polegała głównie na …czekaniu, wypełnialiśmy sobie czas wynajdowaniem w zaistniałej sytuacji dobrych stron. Zapewne jedną z nich jest bardzo ciekawa znajomość, którą udało nam się zawrzeć. Do niej być może jeszcze kiedyś wrócę.
A co dziś mam Ci do powiedzenia?
Czy można było tego uniknąć?
Jeśli nie całkowicie, to na pewno odpowiednim przygotowaniem możliwe było przynajmniej zmniejszenie rozmiaru poniesionych strat.
Zastanawiasz się jak ta ateńska historia ma się do tego co robimy na naszym sieciowym podwórku?
Ano tak, że czasami wykonujemy naprawdę sporo sensownej pracy, którą potrafimy zniweczyć jednym nie do końca przemyślanym posunięciem. Myślę, że dużo uwagi warto poświęcić przewidywaniu konsekwencji wszelkich poczynań. Jeśli nie mamy pewności, że kolejne działanie przyniesie oczekiwane owoce, może warto zapytać kogoś, kto podobne doświadczenie ma za sobą? Wszystko po to, by uniknąć sytuacji, w której będzie trzeba przyznać się przed sobą samym: No tak, zrobiłem wprawdzie jeden krok do przodu, ale niestety musiałem cofnąć się o …całe dwa!
Zanim znajdę dłuższą chwilę na podzielenie się przyjemniejszymi wrażeniami z ostatnich dni, na razie jedynie kilka fotograficznych zajawek z kraju, który w drugiej połowie lutego jest nieporównywalnie cieplejszy niż nasz. Świeżej ślicznej zieleni jest już całkiem sporo, a za jakieś dwa, trzy tygodnie, skwery, ogrody, parki (zwłaszcza w południowej części Grecji) będą już zapewne tonęły w kwiatach.
Podróże kształcą… i hartują. Kilka lat temu w czasie biznesowego pobytu w Istambule, przeżyłem nieco inną, acz również bardzo traumatyczną przygodę. Zaginęły moje bagaże. Agenda była napięta, a jedynym sklepem bedącym w terytorialnym zasięgu, był sklep BOSS-a, który niestety nie był w moim ekonomicznym zasięgu:-). Dostałem co prawda od lini lotniczych niezbędnik pokrzywdzonego pasażera. Ale poza szczoteczką do zębów, pastą, bielizną i paczką prezerwatyw, nie zawierał on niczego, co mogło przyczynić się do zachowania biznesowego wizerunku:-)
W związku z tym, oficjalne spotkania, uroczyste bankiety i konferencje, zaliczałem, odziany w jeansy, t-shirt i trampki…Od tego czasu podróżuję z kabinówką, w której mam niezbędne do przetrwania artykuły.
Najlepszym sposobem nauki, jest nauka oparta na doświadczeniach…
Bernard
Dużo prawdy jest w tym co piszesz. „Podróże kształcą … i hartują”. Oj, hartują. I to jeszcze jak! Podczas greckiego wojażu odczuliśmy to bardzo mocno.
Jeśli chodzi o tę drugą maksymę „Najlepszym sposobem nauki, jest nauka oparta na doświadczeniach… ” przynajmniej w pewnym stopniu staram się korzystać z doświadczenia…innych. Obserwacje poczynione podczas podróży lotniczych nauczyły mnie, że najważniejszą kreację łącznie z butami (najbardziej wyjątkowa suknia nie pomoże jeśli będę musiała boso wystąpić) trzeba mieć w bagażu podręcznym. To już standard. Jeśli ktoś uparłby się, żeby sprawdzić co też kryje w swoim zanadrzu moja najbardziej podstawowa walizka, mógłby się odrobinę zdziwić.:)
Dorotko
Współczuje Wam tej sytuacji, domyślam się jakie to stresujące i frustrujące musiało być.
Ale masz racje ostrożności i rozwaga obowiązują zawsze i wszędzie.
Zatem owocnego, pełnego pozytywnych emocji sobotniego szkolenia Ci życzę.
Pozdrawiam!:)
Justynko,
Takie sytuacje oczywiście do przyjemnych nie należą ale mają i swoje dobre strony.:) To jedna z możliwości do jeszcze bliższego poznania ludzi, z którymi zjechało się już kawałek świata. Muszę przyznać, że jestem dumna z postawy większości towarzyszących nam osób. Miło być wśród takich ludzi. Jak już wspomniałam zawarliśmy ciekawą znajomość. Grecki naukowiec urodzony pod Szczecinem na koniec dłuuuugiej rozmowy powiedział nam, że zwrócił uwagę na niesamowity spokój Darka i dzięki temu bardzo go od razu polubił. Uśmialiśmy się jak powiedział, że on mimo, iż Grek, to jednak przyszedł na świat w Polsce, stąd nerwowość i porywczość ma w genach. Dlatego nie mógł pojąć jak w tak stresującej sytuacji można być do tego stopnia wyciszonym. Ta historia to również sprawdzian naszych wzajemnych relacji. Na szczęście okazało się, że nic nie zdołało ich zmącić i zaburzyyć. Dobrze, że finał jest pozytywny, choć w pewnym momencie zapowiadało się, że z konieczności możemy spędzić w Grecji jeszcze ponad dwa tygodnie. No i najważniejsze, że bezpiecznie wróciliśmy na naszą wieś zanim Ateny ogarnął niepokój.
Przyznam, że trochę mi się smutno zrobiło, jak przeczytałem Twój tekst. Sam dość dużo podróżuję i mam koszmarny nawyk ciągłego sprawdzania czy wszystko jest tam gdzie powinno być i czy złodziejska ręka tego nie dosięgnie.
Widzisz, tak to już bywa, że czasami człowiek musi coś stracić, żeby dowiedzieć się jak wiele posiada. Nie masz pojęcia jaka byłam szczęśliwa kiedy w czasie załatwiania urzędowych formalności w gminie mogłam odstawić torebkę i nie obawiać się, że za chwilę zniknie. Niebawem Kasia wyjeżdża na wycieczkę szkolną do Londynu, więc dostanie wszystkie możliwe wskazówki co zrobić, żeby nie pozwolić się okraść. Myśleliśmy, że najwięcej tego typu incydentów ma miejsce w Barcelonie (w złodziejskich rankingach jest ciągle na pierwszym miejscu, w czasie naszego pobytu okradli przecież połowę grupy). Trudno. Było, minęło. Teraz będziemy mądrzejsi. Ważne, że wiosnę już spotkaliśmy.:)
Tak, pamietam Barcelonę. Nas te problemy jakoś ominęły. Ja z kolei zostawiłem w tamtejszej taksówce swój telefon komórkowy. Ha ha.
W Anglii bywam dość często i nie słyszałem nigdy o jakiś specjalnych kradzieżach, więc pewnie Kasia objedzie bez najmniejszych kłopotów. I oby tak było, czego jej życzę.
Dorotko,
brak słów, tylko dlaczego te „lekcje”, muszą być tak dotkliwe?
Mam nadzieję, że były również jasne strony Waszego pobytu.Jedna z uniwersalnych zasad ładu wszechświata mówi, ” wszystko ma przód i tył”.Mam z nadzieję, że ta jasna strona przeważy.
Pozdrawiam. Jola
O jasnych stronach naszych wojaży napiszę już wkrótce. Teraz priorytetem jest sobotnie spotkanie.
Nie ma co płakać nad „rozlanym mlekiem”. Pozostają wnioski i …do przodu!:)